czwartek, 9 czerwca 2022

Prasa w czasach słusznie minionych

Spełniała głównie funkcję propagandową, służalczą, z wielką gorliwością realizowano wytyczne władzy z nadania Moskwy. I o tym między innymi traktuje arcyciekawa monografia naukowa Oficjalna prasa w PRL, pod redakcją Sebastiana Ligarskiego.


Między bajki należy włożyć frazes, iż ówczesne gazety (może te z segmentu dla kobiet) stanowiły  źródło wiarygodnych i rzetelnych informacji. Tak nie było, lecz poszczególni autorzy czołowych tytułów byli cenzurowani. Nie mam tu na myśli opozycyjnych mediów, ich działalność była zabroniona.

Kluczowe zadania realizował Główny Urząd Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, podlegający premierowi. Atakowano audycje radiowe, telewizyjne, przedstawienia. Tzw. cenzura prewencyjna trwała od początku do końca, tj. od 1946 do 1990 roku, czyli do zmierzchu komunizmu w Polsce.

Jednym z dzienników zaspokajających oczekiwania rządzących była Trybuna Ludu, jej publicyści znakomicie wywiązywali się ze swoich powinności. Występowała pełna dyspozycyjność, prowadzono akcje dezinformacyjne, doszukiwano się przeciwników rzeczywistych bądź urojonych. Artykuły tam zamieszone traktowano niemal nabożnie, nie można było polemizować z ich treścią. Po Październiku '56 znaczna część tamtego środowiska popadła w niełaskę. Dziennikarzom zarzucono dyskredytowanie politbiura, zbędne dyskusje z zarządzeniami władz. Cóż... Społeczeństwo znalazło zastosowanie dla tego rodzaju pism:)

Na potrzeby studium omówiono przypadki innych periodyków, jak: Gazeta Krakowska, Robotnik Wybrzeża, Żołnierz Wolności, etc.

Uwagę zwraca wątek Bronisława Komorowskiego, podającego się za stażystę redakcyjnego w Słowie Powszechnym. Sęk w tym, iż mamy problem z ustaleniem wiarygodności słów byłego prezydenta, ponieważ nikt, kto był w owym czasie  tam zatrudniony, nie kojarzy młodego historyka. Czy polityk fabularyzował swoją opowieść? Ustalenia historyków wskazują, że niekoniecznie. Faktem jest jednak, że pod wpływem słów małżonki Anny, skorygował relację.

Czy było to fikcyjne zatrudnienie ''stażysty redakcyjnego'', który, jak przekonują badacze, nie opublikował żadnego tekstu? Trudno powiedzieć, domniemywa się, iż synekurę tę  załatwił mu ojciec, mający liczne koneksje.

Niezależnie od tego jaka jest prawda, mniej lub bardziej złożona, książkę warto przeczytać.

1 komentarz:

Jardian pisze...

Pamiętam Marto jeszcze te "gazety". Jeszcze jako przedszkolak, leżące na widocznym miejscu w kioskach. Potem pamiętam - jako makulaturę :-) . Pozdrawiam serdecznie, tytuł zapisuję :-) .