czwartek, 7 lipca 2022

Diariusz zarazy: część pierwsza

Tytuł dzisiejszej recenzji zaczerpnęłam od Jerzego Karwelisa, który prowadził coś w rodzaju dziennik. Tym razem otrzymujemy wspomnienia młodego lekarza, wkraczającego właśnie na ścieżkę zawodową; kończą się na pierwszej fali pandemii.


Wielu z nas często zasięgało opinii lekarskiej, było hospitalizowanych, bądź dotyczyło to naszych bliskich. Często te opinie, wrażenia są kiepskie, rekonwalescenci wspominają o rutynowym podejściu, etc. W tej książce zobaczymy problemy od drugiej strony, z perspektywy osób odpowiedzialnych za nasze zdrowie. Ilu miało szczęście spotkać na swojej drodze Rezydenta?

Doświadczenia medyka (codzienna batalia o życie i zdrowie pacjentów) są ukazane niezwykle plastycznie, mamy też całą paletę rozmaitych emocji: niepewność, niepokój, strach, panika.

Publikacja Niewidzialny front to anonimowa, autentyczna relacja specjalisty opisującego sytuację w szpitalu, gdy wirus rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Przypadki te charakteryzowane są przez piszącego pod pseudonimem, z poszanowaniem godności i prywatności chorych. Ponadto, w swojej rozwadze autor zmienia poszczególne nazwy miejscowości, mediów, personalia pacjentów (nadając im inne, wymyślone przez siebie).

Cała opowieść jest spójna i logiczna, szczera do bólu i wymowna. Tomasz Rezydent wytyka wiele niedorzeczności polskiego systemu opieki zdrowotnej. Punktuje patologie służby zdrowia, jej niewydolność, formalizm. Gorzko akcentuje, że ważniejsze są procedury niż człowiek, a odpowiedzialnych za bałagan brak. Sygnalizuje też o zmęczeniu rodzącym frustrację i wiecznych, niekończących się dyżurach, traktowaniu metodą Poncjusza Piłata. Goryczy i rozczarowania w nim jest dość, ale z lektury wyłania się też obraz lekarza empatycznego, z pasją, oddanego pacjentom i słusznej idei.

Historii jest mnóstwo, poważnych (osoby, które przegrały walkę) i mniej poważnych (osoby ''covidowe", będące pod wpływem alkoholu/ środków odurzających zgłaszające typowe objawy). Wpleciono tu sporą dawkę humoru, również tego ''czarnego''.


wtorek, 5 lipca 2022

Ludobójstwo: 'zbrodnia ponad wszystkimi zbrodniami'

Dramatyczne wydarzenia w Rwandzie przypomniała Natalia Ojewska w znakomitym reportażu Zabiłam. Historie matek skazanych na zbrodnię ludobójstwa w Rwandzie.


Treść skłania do refleksji i prowokuje rozmaite pytania. Na przykład, do czego prowadzi stygmatyzowanie i dzielenie ludzi na lepszych i gorszych. Publikacja zwraca uwagę od samego początku, gdyż reporterka pisze o... udziale kobiet w rzezi ludu pasterskiego. Uprzedzam, nie jest to łatwa lektura, wstrząsa niekiedy brak namysłu bohaterek tej książki.

Prawdą jest, że po zawirowaniach politycznych, gdy władzę przejęli Belgowie, wyróżniali Tutsi, traktując ich jako uprzywilejowaną warstwę społeczną. Przyczynili się do wielu zadrażnień, podsycając wzajemną niechęć. To Tusi mieli pierwszeństwo w dostępie do lepszej edukacji i piastowania wyższych stanowisk. Izolacja Hutu uległa systematycznemu pogłębianiu.

Od 1961 roku role zaczęły się odwracać, prześladowani zaczęli zmieniać się w oprawców. W tym roku zniesiono również monarchię, a w 1962 roku Kraj Tysiąca Wzgórz uzyskał niepodległość. Narodziła się rasistowska organizacja Hutu Power, media nie ustępowały w prowadzeniu kampanii nienawiści. Teraz to Tutsi byli oskarżani o wszelkie zło, nawoływano do ich eksterminacji.

Kobiety w Rwandzie miały spore ''osiągnięcia" w gnębieniu wroga. Zachęcały, podjudzały mężów, braci, synów, kuzynów do rozprawy z mniejszością. Były cyniczne i równie bezwzględne, wstępowały do oddziałów, bojówek.

Natalia Ojewska dokładnie opisuje rolę ''afrykańskich Lady Makbet", które kradły, grabiły majątki, zabijały z zimną krwią. Poddane propagandzie, nie przebierały w środkach, indoktrynacja nie zna płci ani poziomu wykształcenia. Dziś wiele z tych kobiet odbywa karę pozbawienia wolności. '' Emancypantki" w okrucieństwie dorównywały bojownikom, nie miały żadnych skrupułów. Dokumentalistka rozmawia z nimi, słucha.

Na koniec warto przypomnieć, że autorstwo pojęcia ludobójstwo przypisuje się polskiemu prawnikowi Rafałowi Lemkinowi. Ów był też sygnatariuszem projektu Konwencji ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, znanego jako Konwencja Lemkina.

Czy warto przeczytać? Oczywiście.

sobota, 2 lipca 2022

''Apostołka apostołów"

Tak określił pewną femme fatale (?) jeden z doktorów Kościoła,  św. Tomasz z Akwinu. Maria Magdalena. Kobieta nieprzeciętna, faworyta wielu pisarzy, dziennikarzy czy filmowców. Uwieczniona na obrazach przez wielu malarzy.

Nawrócona grzesznica, kobieta upadła, autorka czwartej ewangelii? Kim więc była najsłynniejsza uczennica Chrystusa? Skąd pochodziła?

Zajmująco pisze Paweł F. Nowakowski o korzeniach swojej bohaterki, nie pozwalając nudzić się czytelnikowi.

W obrządku prawosławnym jest ukazywana jako ta, która była świadkiem zmartwychwstania. Natomiast w Kościele rzymsko-katolickim utożsamiana z jawnogrzesznicą, która się opamiętała.

Jak na owe czasy, Maria Magdalena była osobą niezwykle majętną, zatem musiała się cieszyć mirem wśród lokalnego społeczeństwa. Przypuszcza się, że bohaterka opowieści Pawła F. Nowakowskiego pochodziła z Magdali, miejscowości zlokalizowanej wokół jeziora Genezaret. Mamy jednak pewien kłopot, ponieważ jej byt wskazuje się dopiero na XX wiek. Magdala (dosłownie: wieża/twierdza) wciąż stanowi przedmiot dociekań archeologów, historyków. Naukowcy dowiedli,  że była to znaczna pod względem powierzchni i zaludnienia osada. Słynęła z handlu i rybołówstwa, Józef Flawiusz notował, że Magdala była mocno zhellenizowana.

Czy Maria Magdalena jako kobieta zamożna mogła być właścicielką miasteczka? Mogła, wielce prawdopodobne, że tak było. Autor wskazuje na relację średniowiecznej mistyczki, błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich, która podawała, iż najokazalszy zamek miał znajdować się w posiadaniu ''apostołki apostołów". Ponoć ogromna zasobność finansowa  przyczyniła się do swawolnego trybu życia.

Zgodnie z przekazami historycznymi, ewangeliści, (głównie św. Łukasz) sygnalizują o uczennicach Jezusa dzielących się swym majątkiem.

Historyk rozprawia się z bzdurami zawartymi w rozmaitych publikacjach, obala mity, dziwne interpretacje (mit czwartej ewangelii, etc.). Nowakowski szanuje źródła, jest ostrożny w sądach, nie wysuwa kuriozalnych hipotez.

środa, 29 czerwca 2022

Historia Ukrainy w pigułce

Wznowione dzieje naszego wschodniego sąsiada, pozycja wręcz kultowa. Zawartość została poszerzona o zuchwałą napaść na niepodległą Ukrainę, z posłowiem doktora habilitowanego Michała Klimeckiego.



Zalążki państwowości występowały już w XII wieku, wiemy o tym z przekazów  ruskich. O tym pięknym kraju przeczytamy już w tzw. Latopysie kijowskim. Pewien kronikarz (najprawdopodobniej sprzed 1187 roku) wzmiankujący o śmierci walecznego księcia perejasławskiego Włodzimierza, pisał:  Za nim Ukraina wielce rozpaczała. Ten sam dziejopisarz precyzyjnie zlokalizował Ukrainę, obejmującą obszar między Bohem a Dniestrem. Dość też wspomnieć o nadwornym kartografie Zygmunta III Wazy i Władysława IV. Był nim Wilhelm Beauplan, wywodzący się z Francji.

Dodam, że tereny znajdujące się między Ilmem a Dnieprem, określano jako Ruś. Więcej, począwszy od XIII wieku księstwo halicko- wołyńskie nazywano ''Małą Rusią''Dopiero na przełomie XVI i XVII wieku zaczęła obowiązywać nazwa własna Ukraina, kraju położonego nad środkowym i dolnym Dnieprem. Swoim zasięgiem obejmowała: Kijowszczyznę, Bracławszczyznę. W skład ówczesnego państwa- jak podaje Leszek Podhorodecki, nie wchodził Wołyń, Podole, Ruś Czerwona. Po zlikwidowaniu Siczy Zaporoskiej przez Katarzynę Wielką uzurpatorzy zaczęli nazywać południową Ukrainę Nową Rosją.

 Zaś sam język ukraiński kształtował się od XIV wieku. Takich ciekawostek jest znacznie więcej, sporo uwagi poświęcono Kozakom.

Publikacja Dzieje Ukrainy stanowi barwną opowieść o zmaganiach braci Słowian. W uzupełnieniu Michał Klimecki podsumowuje obecną sytuację w tym rejonie, wspomina, że tylko 1 proc. tamtejszego społeczeństwa opowiada się za spełnieniem żądań Putina. Badania przeprowadziła Ukraińska Grupa Socjologiczna ''Rating". Satrapa postuluje uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej, zaś Ukraina winna obrać status państwa neutralnego. Na tym lista roszczeń zbrodniarza się nie kończy, kagiebowiec domaga się wpływu na ukraińską politykę. Putin zgłasza pretensje względem NATO,  twierdząc kłamliwie, że sojusz zagraża bezpieczeństwu Rosji.

Z wad opracowania mogę wskazać jedną, ale za to istotną; materiał rozłożony jest nierówno. Treść obfituje we wcześniejsze losy Ukraińców, szczątkowe są informacje o nacjonalistach, OUN i UPA. Ale i tak warto przeczytać.

sobota, 25 czerwca 2022

Od nacjonalisty do zbrodniarza

O kogo chodzi? O Romana Szuchewycza (ps. Taras Czuprynka), którego przywołał znany popularyzator historii, Marek A. Koprowski. Reporter w swoich publikacjach podejmuje się tematyki ludobójstwa dokonanego przez UPA i OUN na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.


Zbrodniarz ponosi odpowiedzialność za eksterminację naszych rodaków na wspomnianych obszarach. Szuchewycz był przeciętnym, niezbyt lotnym działaczem organizacji nacjonalistycznych, niczym szczególnym się nie odznaczał. Potrafił jednak zręcznie manipulować ludźmi, tak aby osiągnąć zamierzone cele; umiał również prowadzić ożywione dyskusje. Nie brakowało mu za to zawziętości, pałał nienawiścią do wszystkiego, co polskie. Banderowiec uczestniczył w licznych zamachach, w tym na znanego, sanacyjnego posła, Tadeusza Hołówkę.

W swojej arogancji morderca niewinnych rzeź wołyńską określał mianem... wysiedleń (!), prowadząc akcje propagandowe. Cytuję  jedną z takich instrukcji: Z uwagi na oficjalne stanowisko polskiego rządu w sprawie współpracy z Sowietami, należy Polaków z naszych ziem usuwać. Proszę tak to rozumieć: dawać polskiej ludności polecenia wyprowadzenia się w ciągu kilku dni na rdzenne polskie ziemie. Jeśli tego nie wykonają, wtedy wysłać bojówki, które mężczyzn będą likwidować, a chaty i majątek palić.
Wstrząsające.

Do haniebnego zdarzenia doszło w październiku 2007 roku, kiedy to ówczesny prezydent, Wiktor Juszczenko odznaczył pośmiertnie Romana Szuchewycza tytułem Bohatera Ukrainy... Na szczęście Sąd Okręgowy w Doniecku był odmiennego zdania, anulował decyzję kontrowersyjnego już wówczas polityka. O zgrozo na tym się nie skończyło, kilka lat później, bo w marcu 2021 roku rada miasta Tarnopola podjęła uchwałę ws. nadania tamtejszemu stadionowi imienia oprawcy Polaków. Sprawa wywołała słuszne oburzenie.

Marek A. Koprowski w sposób drobiazgowy kreśli ówczesną sytuację polityczną, opisuje nastroje. Wykazuje się dużym wyczuciem i taktem, szanuje uczucia rodzin bestialsko pomordowanych. Książka Rozkaz mordować Polaków nie jest klasyczną biografią, jeśli już, to z domieszką reportażu.

Walorem tych nieszablonowych dywagacji są zdjęcia dobrej jakości. Nadmienić też trzeba o zamieszczeniu bogatej literatury przedmiotu, często zwracam na to uwagę. Konkludując: autor to rzetelny dokumentalista wszystkich zbrodni ukraińskich nacjonalistów. A Szuchewycz? Zginął marnie, tak jak żył, otoczony przez siły NKWD w 1950 roku.

czwartek, 23 czerwca 2022

Kneblowanie niepokornych

Publikacja Cenzorskie lekcje literatury stanowi fascynujący zapis zmagań ludzi kultury (dziennikarzy, pisarzy, poetów, etc.) z nadzorem ówczesnych władz. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, bo to o tej instytucji mowa, działał z nadania Kremla. Istniał od 1944 do 1990 roku, przy czym, od lipca 1981 roku posługiwano się już skróconą nazwą: Główny Urząd Kontroli Prasy i Widowisk.


Recenzentów obowiązywała tzw. ''biblia cenzorska", czyli swoisty ''kodeks moralny" odnośnie tego, w jaki sposób zaciemniać ówczesne realia i uciszać niewygodnych. Składała się również ze spisu zakazanych książek, audycji radiowych, filmów, prac naukowych, ulotek, a nawet...nekrologów. Wszystko, to czego bali się komuniści, ich paranoja sięgała zenitu. Weryfikacja rozmaitych artykułów, opracowań, miała charakter stricte prewencyjny, a więc cenzorzy ''redagowali" teksty jeszcze przed ich oficjalnym opublikowaniem.

Temat nieco zapomniany, dzięki staraniom Autorki, możemy zaznajomić się z kluczowymi problemami, z którymi przyszło mierzyć twórcom. Rozważania zostały podzielone na kilka zasadniczych części. Pierwsza z nich rozpoczyna się od przypomnienia, czym w istocie było to zjawisko. W kolejnych omówiono politykę władz wobec periodyków takich jak: Nowiny Literackie czy Wiadomości Literackie.

Krytycy gimnastykowali się w interpretacjach tekstu, czyniono wszystko, aby wersja po ''korekcie" zmieniała całościowy obraz. Mieliśmy do czynienia z usilną kontrolą, próbami dyscyplinowania ''zbuntowanych". Rzecz jasna, to domena krajów totalitarnych, w których obowiązywał (i nadal obowiązuje) jedynie słuszny model postrzegania rzeczywistości. Stało się to niemal praktyką, bądź rytuałem, jak utrzymuje Michał Głowiński.

Z lektury wynika, iż redaktorzy byli mniej lub bardziej wykształceni, większą kreatywnością wykazywali się poloniści. Ale i oni realizowali wytyczne suzerena. Oficjalna propaganda przedstawiała ich jako: Żołnierzy walczących na froncie ideologicznym; cóż za nowomowa, adekwatna do tego, co reprezentowali.

Co zrobić, aby ominąć nieznośną ingerencję? W tej materii świetnie radzili sobie Czesław Miłosz, Jarosław Marek Rymkiewicz. Czy udało im się przechytrzyć cenzora? Często tak, zwłaszcza, że nieudolny odbiorca zdradzał problemy w wychwyceniu prawdziwych niuansów.

Monografia wzbogacona została o solidny materiał ilustracyjny, źródłowy, Marzena Woźniak- Łobaniec oprowadza nas po meandrach ówczesnej epoki. Wywody mają charakter naukowy, ale nie odznaczają się przesadną hermetycznością.

Tę arcyciekawą książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.


sobota, 18 czerwca 2022

Litwinienko: człowiek, którego bał się Putin

Był pierwszy listopada 2006 roku, kiedy dysydent, wróg przywódcy Federacji Rosyjskiej spożywa właśnie lunch, gdy wysłannicy Kremla naciskają na spotkanie. Ponaglają go, zależy im na rozmowie. Czy ''Sasza" zdaje sobie sprawę, że już go znaleźli? Po przybyciu do lokalu nie zamierza niczego zamawiać, zachęcony namowami współtowarzyszy, sięga po zimną esencję. I popełnia błąd, bowiem to specjalny trunek, herbatka od Władka, czyli  trucizna nie byle jaka. Był to radioaktywny polon-210.

Pierwsze wydanie Przestępców z Łubianki ukazało się w 2007 roku, a więc już po śmierci Aleksandra Litwinienki; zdążył jednak nam przekazać mnóstwo informacji na temat Władimira Putina i jego zbrodni.


Lektura wciąga od samego początku, autor nie szczędzi nam szczegółów z działalności rosyjskich służb specjalnych. Tyle ile oczywiście może powiedzieć. Mroczna strona Federalnej Służby Bezpieczeństwa, jej wysłannicy sięgają po różnego rodzaju środki, aby uciszyć niewygodnych. Jednym z nich był Litwinienko, najpierw agent KGB, jak i kontrwywiadu wojskowego, później represjonowany, szykanowany  za ujawnianie prawdy o satrapie. Rozkazy przychodziły z samej góry.

Dysydent już w 1998 roku obnażył politykę Rosji, kiedy to miał zlikwidować Borysa Bierezowskiego. W następnym roku został aresztowany pod sfingowanymi zarzutami. ''Sasza" dowiódł, iż zamach terrorystyczny w  w Moskwie (1999r.)  zorganizowały rosyjskie służby bezpieczeństwa, obwiniając o to Czeczenów. Stało się to przyczynkiem do rozpętania II wojny czeczeńskiej. Jego małżonka zapamiętała słowa, które ów wypowiedział: Albo mnie zabiją, albo aresztują. Narrator opowieści w 2001 roku uzyskał azyl polityczny w Wielkiej Brytanii.

Litwinienko prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa niezależnej dziennikarki Anny Politkowskiej. W książce opisuje realia więzienne współczesnego państwa rosyjskiego. Wstrząsające to świadectwo, obfitujące w krzywdę wielu osób, pokazujące bezkarność i siłę ''chłopców-putinowców".

Przypadek Aleksandra Litwinienki jest dowodem na to, jak kończą ci, którzy odważą się sprzeciwić Putinowi. Cena uczciwości była wysoka. To tylko jedno z nazwisk przewijających się w katalogu ofiar pułkownika KGB.