niedziela, 6 grudnia 2020

Sensacyjna niedziela

W ostatnim czasie przeczytałam dużo książek, których tematyka oscyluje wokół służb specjalnych, wywiadu, etc.  Miejsce odosobnienia Cezarego Harasimowicza jest kolejną pozycją, na którą trafiłam przypadkiem. Znany scenarzysta i aktor puszcza wodze fantazji, czyni to wyborny sposób.

Powieść ta stanowi pierwszą część zmagań Ewy Górskiej z brudną polityką, układami, korupcją na szczytach władzy. Dotyka bardzo aktualnych i istotnych problemów trapiących nasz kraj.


Sekrety natowskie o najwyższym stopniu tajności i tajemnicze samoloty lądujące na małych polskich lotniskach. Czy to możliwe, że w Polsce torturuje się więźniów CIA?

Nie takiego obrotu spraw spodziewała się nasza bohaterka, wszak wciąż pracowała nad sprawą ''Olina" czyli domniemanego szpiegostwa wysoko postawionego polskiego polityka, Józefa Oleksego. W związku z nowymi okolicznościami, pani porucznik zostaje skierowana do sprawdzenia byłej rosyjskiej bazy wojskowej. Wraz z byłym oficerem Służby Bezpieczeństwa, Tadeuszem Kolskim, trafia na ślad pewnej afery, niekorzystnej wizerunkowo dla Polski. Bohaterowie mają za sobą nieciekawą przeszłość, przez co są intrygujący i życiowi.

Wszystko wskazuje na to, że do Polski przewożeni są więźniowie CIA.

W zasadzie afera ''Olina" nie została gruntownie wyjaśniona. Nie wiemy czy były premier RP istotnie był rosyjskim szpiegiem, jak upublicznił to Andrzej Milczanowski w grudniu 1995 roku. Biesiadowanie i tzw. ''józiolenie" o niczym nie zaświadczają. Faktem jest jednak, że Oleksy w latach 1970-1978 współpracował z Agenturalnym Wywiadem Operacyjnym ( AWO). Szerzej sprawę przedstawił profesor Sławomir Cenckiewicz w znakomitej monografii Długie ramię Moskwy.

Cezary Harasimowicz w barwny sposób ukazuje nam mechanizmy działań służb specjalnych. Nie wszystko tu jest fikcją.

Ocena: 5/5.

czwartek, 3 grudnia 2020

O zacnym autorze ''Etyki Solidarności" raz jeszcze

Skończyłam właśnie czytać kolejną biografię poświęconą jednemu z najbardziej rozpoznawalnych duchownych: Tischner. Podróż, autorstwa Witolda Beresia, Artura Więcka, ,,Barona".


Legendarnego kapłana ( o którym raczej wszyscy słyszeli) wspominają członkowie jego rodziny, znajomi, przyjaciele czy współpracownicy. Są to osobiste, intymne opowieści, okraszone żartami i śmiechem. Tych relacji jest całkiem sporo, jedne rozśmieszają, drugie zmuszają do refleksji ( dlaczego np. w rozgłośni toruńskiej  najbardziej znany góral został pogardliwie określony jako tzw. ks. Tischner?)

Józef Tischner, zwany na Podhalu Jegomościem, a w Krakowie- Wielebnym, podróżował wiele. Samochodem, pociągiem, samolotem ( a nawet helikopterem), przemierzał Polskę wzdłuż i wszerz. Docierał do coraz większej i większej liczby serc, które potrafił przekonać, że <coś z nieba mamy w sobie>.

Duszpasterz obdarzony był inteligenckim poczuciem humoru, dystansem do siebie i otaczającej go rzeczywistości. Nie jest to cecha często spotykana u ludzi Kościoła. Filozof zaliczał się do osobistości wielce charyzmatycznych, potrafił przyciągać ludzi na msze święte( dla niego odpuszczano nawet kultowy Teleranek). Nie uprawiał fałszywego dydaktyzmu, nie moralizował. Zawsze słuchał, ale nigdy nie pouczał i nie potępiał. Umiał i chciał otworzyć się na drugiego człowieka. Cóż, była to bardzo niepopularna postawa.

Tischner miał rzadko spotykany dar łączenia nauki Kościoła ze współczesną filozofią. I nie były to banalne czy nudne kazania jakich wiele. W dodatku gawędziarz, wzięciem cieszyły się msze dla dzieci.

Całe życie człowiek nie jest w stanie po szczytach chodzić, ale litości godny jest ten, kto nigdy na szczyt nie wszedł. I chodzi nie tylko o szczyt góry, chodzi także o szczyt swojej własnej duszy.

Ksiądz Adam Boniecki przypomina pewną anegdotkę, która była udziałem dzieci: 

Gdy już doszedł do konkluzji[J.T.], powiada do nich: a ze wszystkich stworzeń, powiedzcie, które się  najbardziej Panu Bogu udało? I wtedy wyszła taka śliczna dziewczynka ze złotymi włosami i mówi: <Ja>.

Publikacja liczy ponad 460 stron, zawiera notki biograficzne występujących postaci oraz bibliografię. Ukazała się pod szyldem wydawnictwa Wielka Litera. Co istotne, złotówka z każdego sprzedanego egzemplarza zostanie przekazana na Krakowskie Hospicjum dla Dzieci im. księdza Józefa Tischnera. Biografia miała kilka edycji, ja czytałam tę z 2019 roku, wydanie uzupełniono o nowe kazania.

Biografii wystawiam ocenę 4/5 ze względu na poprawne politycznie i ''zgrzytające" konkluzje autorów, których nie podzielam. Dodatkowo,  nieustanne podpieranie się artykułami z ''Gazety Wyborczej", jakby nie istniały inne odnośniki.

Zapraszam w podróż!

wtorek, 1 grudnia 2020

Historia XX wieku: kwestie rzekomego udziału Polaków w eksterminacji Żydów

Dziś nieco poważniejsze tematy: Jan Grabowski, Na Posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów.

Od kilku lat z ogromnym niepokojem obserwujemy  szkodliwe działania pewnych osób i środowisk mających na celu przestawienie wajchy w drugą stronę. W tę złą stronę. Autor powyższej publikacji systematycznie i konsekwentnie szkaluje Polaków, zarzucając nam wszelkie możliwe bezeceństwa. Historyk nie jest jednak odosobniony w uprawianiu z wielkim zacięciem tzw. pedagogiki wstydu. Do tego zacnego grona zaliczają się również Barbara Engelking czy Jan T. Gross. A przyklaskują im mainstreamowe media.

Naukowiec bez cienia zażenowania chełpi się przyjaźnią z wiecznym redaktorem naczelnym ''GW', Jarosławem Kurskim, który to miał mu podsunąć pomysł na tytuł omawianej monografii. Osoby pokroju Jana Grossa dostały społeczne przyzwolenie, zielone światło na wytaczanie potężnych armat przeciw Polsce. Ludzie ci, mający tytuły naukowe, roszczą sobie prawo do strofowania nas wszystkich i narzucania określonego sposobu myślenia.

Tytuł pracy patetyczny i wielce sugestywny. Zwykły elaborat niemający nic wspólnego z nauką, wyjątkowy przejaw polonofobii. Na Posterunku... doskonale wpisuje się w nurt jakże aktualnej narracji, w myśl której Polaków oskarża się o jak najgorsze skłonności. Zaznaczyć muszę, że wywody profesora Grabowskiego nie są kompleksowym studium poświęconym tej formacji, raczej wycinkiem jej działalności.

Moje zastrzeżenia wzbudza fragment: Ujawniając się, ratujący narażali siebie i swoje rodziny na wrogość sąsiadów, dla których przechowywanie Żydów było złamaniem tabu. Profesor konkluduje , że znaczna część ludzi ratujących Żydów, nie obnosiła się z pomocą, ponieważ obawiano się Polaków antysemitów. Są również i inne przesłanki. Wiemy, że bohaterowie nie eksponowali swoich zasług, nie wszyscy o tym opowiadali. Choćby ze zwykłej skromności i pokory.

Ustalenia badacza (wymagające znacznego uzupełnienia i poprawienia) przyjmowane są za prawdy objawione. Szczególną atencją darzą go publicyści ''Wyborczej" i ''Newsweeka". Pod jego adresem wysunięto więc sporo zarzutów, wśród których trzeba wymienić: manipulowanie faktami, zawyżanie liczby Polaków, a co za tym idzie, zaniżanie liczby Niemców, pomieszane biogramy przedstawianych postaci. Co jeszcze? Janowi Grabowskiemu wytknięto również poważne błędy natury metodologicznej: chaotyczne i wybiórcze traktowanie źródeł, aby były zgodne z obranymi założeniami. Wskazuje się też na jednoznaczną i kategoryczną ocenę ówczesnych postaw moralnych.

Geneza Polnische Polizei Generalnego Gubernatorstwa tożsama jest z opublikowanym 30 października zarządzeniem obergruppenfuhrera Wilhelma Krugera. Wówczas to polską, tajną policję oddano pod niemiecki but. Nastały nowe rządy. Na podstawie wspomnianego dokumentu, nakazano wszystkim dawnym funkcjonariuszom stawienie się do pracy pod groźbą sankcji. 17 grudnia tego samego roku gubernator Hans Frank wydał rozkaz utworzenia Polnische Polizei GG.

W swoich dywagacjach profesor zdaje się zapominać o kluczowej roli Niemców w opisywanych wydarzeniach. Czyżby granatowi dysponowali aż taką swobodą w działaniach, że robili co chcieli? Wątpię. Nie zapominajmy, że wszędzie, również i  w naszym kraju nie brakowało chuliganów, bandytów, szumowin. Jednak z wyjątku nie można czynić reguły, czy tak postępuje historyk?

Ocena: 2/5.



niedziela, 29 listopada 2020

Wojciech Chmielarz mocno rozczarowuje

Sięgnęłam po Prostą sprawę licząc na  emocje i nieoczywisty rozwój wypadków, jak to bywa u tego pisarza. Niestety, powieść sensacyjna jest zwykłym niewypałem, a spotkanie z bohaterami okazało mniej udane niż poprzednio.

Prosty zniknął. Zostało po nim zdemolowane mieszkanie, ale on sam zapadł się pod ziemię. Nie bez powodu- szukają go gangsterzy. Oraz dawny przyjaciel, który przyjechał do Jeleniej Góry, żeby spłacić dawno zaciągnięty dług. Kłopot w tym, że wpada w sam środek niebezpiecznej gry. Nie zna jej zasad, ale wkrótce dowiaduje się, że stawka jest bardzo wysoka...

Fabuła, która narodziła w czasie tzw. lockdownu, nie jest wyszukana. Zwykła sztampa, treść bez pomysłu. Gangsterzy, porachunki, handel środkami psychoaktywnymi- nic odkrywczego. I nie pomaga malownicze Karkonosze.

W środku tego chaosu pojawia się także  mafia romska, którym co rusz ktoś wstępuje na odcisk. Żeby dotrzeć do prostego i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, bohater będzie musiał im wszystkim stawić czoła. A pomoże mu w tym wszystkim pewna analityczka z ABW.

Wątek przekupnego i sprzedajnego policjanta także nie jest nowy i raczej wyświechtany. Doprawdy kuriozum, gdy funkcjonariuszka Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego boi się własnego cienia. Justyna Młynarska pozbawiona jest jakichkolwiek cech osobowości, mogących wskazywać na to czym się zajmuje. Postać mało wyrazista i niezdecydowana, w dodatku ulegająca presji nieznajomego. Kobiecie brakuje odwagi, zdana jest na pomoc obcego mężczyzny. Generalnie, bohaterowie są płascy, a dialogi toporne.

W Prostej sprawie wieje nudą,  zaś utwór pozbawiony jest tego, co powinno być wyznacznikiem jego jakości. A zatem: niespodziewane zwroty akcji, dreszczyk emocji, nieprzewidywalność oraz niebanalne zakończenie. Tutaj tego zabrakło. Ksywki przestępców też są bez specjalnego polotu.

Moim zdaniem Wojciech Chmielarz lepszy jest w konstruowaniu thrillerów psychologicznych, niż w tworzeniu powieści sensacyjnej. Niemniej jednak sądzę, że nie warto skreślać autora. Zasługuje na drugą szansę, zważywszy na to, że jego wcześniejsze książki były w większości bardzo dobre.

Szczerze odradzam.

Ocena: 2/5.



piątek, 27 listopada 2020

Wszystkie fascynacje, obsesje i przestrogi Remigiusza M

Znany autor, podążając śladami innego twórcy, Stephena Kinga, postanowił wydać własny poradnik. Jego tytuł brzmi: O pisaniu na chłodno.

W kraju, w którym rzekomo nikt nie czyta, jego książki rozchodzą się w milionach egzemplarzy. w wieku trzydziestu lat został najpopularniejszym współczesnym polskim pisarzem.

Tym samym wzbudzając zawiść u starszych i bardziej obytych kolegów po piórze. W swoich klarownych wywodach, prawnik przypomniał ważną myśl Stanisława Ignacego Witkiewicza:  

W sztuce więcej jest wart atom zapału niż góra doświadczenia.


Naturalnie można krytykować twórczość Mroza i nie zachwycać się jego dziełami. Jestem zdania, że w swoim dotychczasowym dorobku ma słabe, przeciętne pozycje, jak choćby Wieża milczenia. Ale generalnie większość z nich pochłonęłam w ekspresowym tempie. Pisarz nie zdradza nam żadnych nadzwyczajnych sekretów, takowych w tej pracy nie znajdziecie. Wspomina o różnych  życiowych sytuacjach mających zasadniczy wpływ na wybór drogi życiowej, w tym miłość do literatury.

Nikogo nie można nauczyć pisania- ale można, a nawet trzeba, nauczyć tego samego siebie.

O pisaniu na chłodno nie jest klasycznym poradnikiem, raczej autobiografią, rzeczową i konkretną. Dywagacje zostały podzielone na dwie części. Pierwsza z nich to osobiste przemyślenia doktora nauk prawnych. Dopiero w drugiej części możemy zapoznać się z przybornikiem użytkownika słowa. Nie dostajemy jednak gotowych recept czy patentów, ponieważ nie w tym rzecz. Dowiemy się, w jaki sposób winniśmy doskonalić swój warsztat. I drobna uwaga ze strony autora, ostrzega przed spożywaniem alkoholu podczas pracy. Pomny własnych doświadczeń, odradza.

W tej książce Remigiusz Mróz daje się poznać od dotychczas skrzętnie skrywanej strony. Opisuje swoją pisarską drogę i trzyma czytelnika w napięciu, niczym w jednym ze swoich najlepszych kryminałów. Odkrywa kulisy własnego warsztatu, a ostatecznie udowadnia, że każdy z nas nosi w sobie przynajmniej jedną nienapisaną książkę.

Podsumowując, chciałoby się rzec, parafrazując prof. Ryszarda Koziołka, Dobrze się myśli literaturą. To prawda.

Ocena: 4,7/5


czwartek, 26 listopada 2020

Thriller polityczny ze służbami specjalnymi w tle

Od czasu do czasu lubię przeczytać coś mniej wymagającego i wyrafinowanego. Odkąd sięgam pamięcią, interesowałam się wywiadem, kontrwywiadem, postawiłam więc na sensację. I  książka Zgoda na zabijanie do takich się zalicza. Jak dotąd, nie znałam twórczości tego amerykańskiego pisarza. W zamieszczonej notce biograficznej, przeczytamy, że Vince Flynn (1966-2013) należał do autorów popularnych thrillerów politycznych. W 1999 roku ukazało się Przejęcie władzy, w którym po raz pierwszy spotykamy agenta CIA i głównego bohatera.

Na froncie wojny z terroryzmem Mitch Rapp musi ocalić kolejne życie... Tym razem swoje własne.


Fabuła  jest całkiem niezła,  a akcja rozbudowana. Wprawdzie styl autora nie zachwyca, uwiera knajacki język. Ale do samego wątku nie mam większych zastrzeżeń. Wydarzenia rozgrywają się w zawrotnym tempie, pojawiają się niespodziewane okoliczności, włącznie z ingerencją służb w działania Rappa.

Mitch jeszcze nigdy nie był tak wściekły! Nowy szef wywiadu okazuje się żądnym władzy biurokratą. żona oznajmia mu, że jest w ciąży, a saudyjski miliarder, chcąc pomścić śmierć swojego syna terrorysty, oferuje 20 milionów dolarów za głowę Mitcha. Nie minie wiele czasu, a na życie życie Rappa czyhać będą: dawny funkcjonariusz Stasi oraz dwoje najlepszych płatnych zabójców. Czy agenta CIA może spotkać coś gorszego od kuli?

Czy i w jaki sposób nasz bohater poradzi sobie z dramatem, który go spotkał? Co zrobi? Do czego się posunie?

Zgoda na zabijanie nie jest to może literatura wysokich lotów, ale za to całkiem przyjemne czytadełko na długie, zimowe wieczory.

Ocena: 4/5.

wtorek, 24 listopada 2020

'Kto czyta książki, ten żyje podwójnie'

Po dłuższych namysłach nad tym, jaką polecić Wam książkę, wpadła mi do głowy następująca pozycja: Co czytali sobie kiedy byli mali?

Ten dość dobry wywiad- rzeka zawierający 24 rozmowy ze znakomitymi osobistościami: aktorzy, dziennikarze, pisarze, sportowcy, ludzie biznesu, naukowcy, podróżnicy. Wśród nich największym erudytą-gawędziarzem okazał się być prof. Jerzy Bralczyk. Warto zwrócić uwagę na przemyślenia innego, lecz już nieżyjącego profesora, Wiktora Osiatyńskiego.

Czy bez pierwszych lektur i kontaktów ze słowem bylibyśmy tym, kim jesteśmy? Jak ważne są pierwsze lektury dla naszych dzieci zatem? Co bywa czasem ważniejsze niż czytanie? Te pytania może  sobie zadać każdy z nas. A zadać je sobie warto- także z myślą o przyszłości najmłodszego pokolenia samodzielnych czytelników.


Ewa Świeżewska i Jarosław Mikołajewski indagują swoich interlokutorów na temat tego w jaki sposób lektury wpłynęły na ich życie. Mamy też rozmowy o dzieciństwie, dorastaniu. Rozmówcy są zajmującymi osobami, można ich słuchać bez końca.

Uważam, zgodnie z popularnym powiedzeniem, że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Już w młodym wieku dobrze jest zaszczepić nawyk sięgania po wartościową literaturę, nie pomijając przy tym największych klasyków i ich dzieł. To od nas zależy jakiego typu prace będą czytać nasi wychowankowie. I najlepiej, żeby to była literatura faktu,  porządna biografia czy solidny reportaż.

Co czytali gdy byli mali mogę polecić każdemu z Was, bowiem publikacja jest deserem dla ciała i ducha. Uwodzi również estetyczna szata graficzna.

I na koniec przypomnę łacińską sentencję: Litteraturum radices amare sunt fructus dulces.

Ocena: 4.7/5